W przypływie
emocji, nudy, a może natchnienia pomyślałam, że warto tu wdepnąć. Od dłuższego
czasu zastanawiam się nad sensem prowadzenia bloga. Z jednej strony łatwiej jest czekać aż
łaskawy los sprawi, że błogosławieństwa będą spływać z góry podczas leżenia do
góry brzuchem, ale z drugiej, po dłuższym czasie lenistwa zaczyna mnie boleć
tyłek. Przyzwyczaić się można do tego,
że budzik zawsze dzwoni o 5 minut za wcześnie, że ma się nieco ponad półtora metra
wysokości albo, że lato to nie lato, bo ciągle za zimno. W każdym razie z bólem
trzeba walczyć. Do boju zagrzewa mnie przede
wszystkim moja miłość. Ta dziennikarska. Bo przecież każdy wie, że "po
dziennikarstwie NIE MA PRACY", a jedynym dylematem absolwenta jest aplikowanie
do Mc'a lub KFC. (BTW., jeśli miałabym wybierać, rozważyłabym raczej SUBWAY, bo
tam przecież wszystko zdrowe, świeże, ogólnie 'pro fit'…) Nie jest
to hejt skierowany w stronę kadry fast-foodów. To taki mały pstryczek w stronę znawców rynku pracy i wielbicieli stereotypów. W przeciwieństwie do nich uważam, że każdy człowiek może
być szczęśliwy, jeśli tylko zajmie się w życiu tym, co naprawdę kocha. Wiadomo,
że nie wystarczy tu samo serce, potrzebna jest też ciężka praca i motywacja. A
co najbardziej motywuje? Drugi człowiek. Moje miasto liczy nieco ponad 17 tysięcy mieszkańców, a tylu inspirujących ludzi, ilu stąd pochodzi, nie poznałam dotąd w prawie 2-milionowej Warszawce. Można sobie wmawiać, psioczyć na wszystko i wszystkich,
że małe miasto, brak możliwości i hejtować tych, którzy coś z siebie dają. Ale może
warto usiąść wygodnie w fotelu, uderzyć się w pierś i pomyśleć: "kocham robić to
i to, pasjonuje mnie to, będę w tym najlepszy". Mnie ogromnego kopa dają również ci, którzy codziennie tu zaglądają. Te zacne kilkadziesiąt wyświetleń, które mimo mojego długiego zaniedbania, dumnie widnieje w jednej zakładek, sprawia, że wyczuwam wyzwanie. Może jedni zaglądają tu z ciekawości, niekoniecznie tej życzliwej, ale wierzę, że są i tacy, którzy doceniają moje mickiewiczowskie posty. Media nie milczom, ktoś prosi o wywiad... Jednak uważam, że to nie fair, jeśli jest się blogerem niedzielnym. Obiecuję, że jak wezmę się w garść, udzielę wywiadu każdemu wydaniu Vogue na świecie. A może zacznę je tam sama przeprowadzać... Tymczasem, z miejsca dziękuję Wam za obecność, biję się w pierś recytując rzewne 'mea culpa' kreując kierunek rozwoju bloga.
Do miłego ♥
świetny post <3
OdpowiedzUsuńMądrze napisałaś :)
OdpowiedzUsuńDziękuję. ;)
Usuńświetnie napisane, bardzo przyjemnie się czyta ;))
OdpowiedzUsuńmasz zadatki na prawdziwą blogerkę :3
śliczny design bloga ;))
zapraszam
justsayhei.blogspot.com
Grunt to robić to co się lubi !
OdpowiedzUsuńrób co kochasz, to jest najważniejsze, a reszta się nie liczy :)
OdpowiedzUsuńNominowałam cię do "Liebster Blog Award". Pytania znajdziesz u mnie na blogu http://historyjkivillemo.blogspot.com
OdpowiedzUsuńjeśli robisz to co lubisz, idziesz w jak najlepszym kierunku
OdpowiedzUsuńbardzo fajny i mądry wpis.;) a słuchanie, że po czymś nie ma pracy jest irytujące, bo jeśli się coś kocha, czymś się pasjonuje i jest się w tym dobrym, to praca zawsze się znajdzie. :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam.
http://poprostumadusia.blogspot.com/
Super Beatko bardzo mądry wpis :)Debora
OdpowiedzUsuńMilczą *
OdpowiedzUsuńTo taki zabieg ANONIMKU. (: Odsyłam tu -> https://www.facebook.com/WcionszMilczom?fref=ts /// :**
Usuń